Rozwój osobisty inspirowany filozofią wschodu
 

Odczarować buddyzm

Buddyzm potocznie

Dla przeciętnego obywatela zachodu buddyzm to religia. I tu mamy zgrzyt, bo albo ktoś jest religijny i religie już ma, albo ma awersję do religii ogólnie i automatycznie daje krok w tył. Nic bardziej mylnego.

Pierwszy raz z buddyzmem zetknąłem się na polibudzie, na dodatkowym przedmiocie (tzw. odchamiaczu) o religiach świata. Wykładowca mówił coś o Buddzie, oświeceniu pod drzewem i nirvanie. Generalnie niewiele mnie to obeszło. Jakiś nawiedzony koleś osiągnął stan nirvany, ale co to jest i po co to komu nie rozumiałem i nie byłem zainteresowany.

Jeszcze w korporacji zetknąłem się także z praktykami medytacji i uważności. Nikt nie wspominał, że to są praktyki buddyjskie. Uważność to był temat na fali pod kątem zaangażowania pracowników i well being. Sam się tym za bardzo nie interesowałem. Medytacje natomiast wprowadził na oficjalnych spotkaniach oświecony szef z Kaliforni. 10 dyrektorów międzynarodowej korpo, siedzących w kółku z zamkniętymi oczami. Mętny głos z mp3 powtarzający „One breath at a time (jeden oddech na raz)„. Filowałem jednym okiem na moich współtowarzyszy i nabijałem się z tego jednego wdechu na raz. Mówiłem, że jestem w permanentnym stanie medytacji, bo zawsze biorę jeden wdech naraz. Generalnie, nie potrafię w jednym momencie wziąć dwóch wdechów.

To ma sens

Dopiero w kryzysie sięgnąłem całkiem przypadkowo po pogadankę Ajahn Brahm’a, leśnego mnicha. To co mówił miało sens i było bardzo logiczne. Dodatkowo facet był na Oxfordzie. Obracał się wśród profesorów, nawet noblistów. Uderzyło go to, że po bliższym poznaniu byli to ludzie depresyjni, znerwicowani, wypaleni, smutni, etc. Podczas podróży do Tajlandii i wizyty w jednym z klasztorów buddyjskich miał okazję skontrastować przeciętnego Oxfordczyka z buddyjskim mnichem. Mnich emanował spokojem, uśmiechem, pogodą ducha, szczęściem. Coś tu nie grało… Facet porzucił karierę i został mnichem w Tajlandii. Było to dla mnie niejako potwierdzenie z zewnątrz (którego wtedy jeszcze bardzo potrzebowałem), że można żyć inaczej. Można porzucić ten korporacyjny syf i być spełnionym, pogodnym, człowiekiem.

Moje zainteresowanie rosło z wykładu na wykład. I nie chodzi tu o żadne religijne praktyki, rytuały. Chodzi o proste życiowe know how dotyczące myśli, uczuć i emocji, nastrojów, relacji z innymi ludźmi, etc. Po latach, kompletnie nie traktuję buddyzmu jak religii. Budda nie był bogiem, był człowiekiem takim jak my. Proponował ścieżkę poznania siebie, a co za tym idzie innych i świata. Nie da się zrozumieć drugiego człowieka nie rozumiejąc siebie. Buddyzm to szkoła, trening umysłu. Na siłowni trenujesz mięśnie, w buddyzmie trenujesz umysł, żeby być bardziej samodzielnym, odpowiedzialnym, silnym, lepszym. Kolejne stopnie wtajemniczenia w buddyzmie tłumaczone starannie odpowiadają edukacyjnej koncepcji – np. sekha – uczeń.

Buddyzm nie ma dogmatów. Pojęcia karmy, reinkarnacji, bez ja, nirvany są totalnie niezrozumiane przez przeciętną osobę na zachodzie. Dadzą się rozszyfrować w prosty logiczny sposób, który nie ma nic wspólnego z mocami nadprzyrodzonymi. Nikt kto rozumie buddyzm nie modli się też do Buddy. W buddyzmie w nic nie trzeba wierzyć, wszystko można sprawdzić. Żaden nakaz nie pochodzi z zewnątrz, wszystko da się logicznie wytłumaczyć.

A więc

Dla mnie więc buddyzm to ścieżka rozwoju osobistego, ścieżka samo-doskonalenia. Nikt nie zaproponował mi lepszej. Wszystkie praktyki, nauki, odnoszą się do tego jak stać się lepszą wersją samego siebie. I tego będziemy się trzymać.

Nie interesowałem się żadnym konkretnym odłamem buddyzmu, czy konkretnej szkoły medytacji, tradycji. Pozostaję wszechstronny, biorę to co ma sens. Weryfikuje w źródłach i badaniach naukowych.

One comment

  1. Pingback: O wolności - Siła Spokoju

Comments are closed.